gru 19 2005

Ride - Nowhere


Komentarze: 1

Ride "Nowhere" 1990

ridenowhere

1. Seagull / 2. Kaleidoscope / 3. In A Different Place / 4. Polar Bear / 5. Decay / 6. Dreams Burn Down / 7. Paralysed / 8. Vapour Trail / 9. Taste / 10. Here And Now / 11. Nowhere

 

Zdarzaja sie płyty, które nigdy się nie starzeja i w pewnych kręgach uchodza za wrecz kultowe. Tak myslę - jest z albumem "Nowhere" brytyjskiej, już dzis nieistniejacej formacji Ride.
Zespół do którego fascynacja przyznaja się członkowie takich polskich grup jak Myslovitz i Negatyw - był czyms niesamowitym i niepowtarzalnym. Proste, zabrudzone, niekiedy mocno hałasliwe piosenki ale także przepełnione pięknem były tym, co przyczyniło się w niemałym stopniu, do całej fali brit-popu, który wybuchł w Wielkiej Brytanii kilka lat pózniej.
"Nowhere" otwiera mocno pokręcony i skrzeczacy kawałek "Seagull", w którym spiew na głosy, taki sam jaki prezentowali Beatlesi w latach 60-tych, łaczy sie z przesterowana gitara. To naprawdę swietny wstęp do tego, co nas czeka pare chwil pozniej. Jest to "Kaleidoscope" z niezłym, chwytliwym refrenem i gitary, mimo że wciaż niespokojne i jazgotliwe jakby cichsze, tworzace tylko tło dla spokojnego wokalu. A pózniej następuje "In a Different Place" - chyba najlepszy moment na płycie. To jedna z tych piosenek, których słuchać chciało by się bez końca. Wspaniała ballada ( jesli można użyć tego okreslenia ) i naprawdę przejmujacy, piękny głos wokalisty. To utwór, ktory zawsze najbardziej kojarzyl mi się z tworczascia Ride. Swietnych, by nie rzec cudnych utworów jest tu o wiele więcej. Płyta "Nowhere" jest swietnie zagrana i zaspiewana od poczatku do samego końca. Nie ma na niej tak naprawdę słabych momentów - takie płyty pojawiaja sie niezmiernie rzadko. Mamy niezwykły "Paralised" który faktycznie paralizuje, chyba najbardziej popowy i lekki na płycie "Vapour Trail" czy następujacy zaraz po nim "Taste" - który mnie osobiscie kojarzy sie z wczesnymi dokonaniami My Bloody Valentine.
To co decyduje o sile tej płyty to, wydawalo by się trudne do pogodzenia gitary, tworzace ta niezwykła, brytyjska sciane dzwięków, rozjezdzajace się niekiedy i pozbawione solówkowych ozdobników i hiponotyzujacy głos - zawsze spokojny, melancholijny i wydawaloby się beznamiętny. Nie ma tu niezwykłych uniesień wokalnych,  jak w przypadku chociazby Jeffa Buckleya - nie jest to jednak zaden zarzut. Wydaje się nawet, ze głos a'la Buckley popsuł by tylko cały klimat tego albumu. Trudno okreslić czy jest to płyta ciepla czy chlodna - z jednej strony dzwiek gitar i głos wokalisty wydaja się niezwykle smutne i zimne, z drugiej - z piosenek jakie serwuje nam grupa płynie jakas, trudna do uchwycenia energia. Ten album, tak naprawde, wymyka sie wszelkim probóm zaklasyfikowania. To po prostu muzyka przez duze M. Az dziw bierze, że "Nowhere" to debiut grupy Ride!
Zelazna pozycja, która kazdy fan muzyki odtwórczych zespołów takich jak Oasis, Coldplay czy Myslovitz powinien poznać i ustawić na swojej półce w widocznym miejscu - tak by często do niej wracać. Sam płyte ta poznałem dobrych kilka lat temu a mimo to, wciaz uwazam ja za jedna z zaledwie kilku płyt, ktore zawładnęły mna do końca. Jedna z "pięciu płyt, wszechczasów" które "zastepuja cały swiat". Serdecznie polecam.

Ocena : 9.1

 

plw83 : :
poza_czasem
20 grudnia 2005, 09:08
Widziałem już podobnego bloga... Freddie?
Poza_czasem (Atomic_Dziadek)

Dodaj komentarz